Ludzie w swoim życiu miewają różne pasje. Czytają książki, biegają i pocą się dla zdrowia, albo wchodzą zimą tam, gdzie ludzie o zdrowym instynkcie samozachowawczym nie powinni nawet na spacery chodzić.
Sportowe kibicowanie to chyba jedna z najbardziej niewdzięcznych pasji. Przede wszystkim nie mamy większego wpływu na to komu kibicujemy. Zwykle na pierwszy mecz w życiu zabiera nas ojciec, trochę tak jak do kościoła – nie mamy na to większego wpływu, a brzemię tej decyzji będzie za nami ciągnąć się przez całe życie.
Po drugie, przeciwko nam – kibicom – przemawia statystyka. Piłce nożnej kibicują na świecie pewnie miliardy ludzi. Kupują bilety na mecze swoich zespołów, karnety, abonamenty telewizyjne, albo koszulki swoich klubowych idoli. Jeżdżą po regionie, kraju, albo szerokim świecie, zostawiając w imię miłości do swojego klubu zdrowie, czas i jeszcze więcej pieniędzy. Setki milionów każdego weekendu ściska kciuki za swoją drużynę, a ilu będzie zadowolonych?
W każdej lidze świata jest wiele topowych, legendarnych, utytułowanych, mający wielkie rzesze kibiców, klubów piłkarskich. A przecież co roku wygrywa tylko jeden. Jak w Hiszpanii cieszą się Ci z Katalonii, to dwa razy więcej ze stolicy jest w kiepskim nastroju. Jak kolejne tytuły we Włoszech zdobywa Juventus, to reszta kraju jest w głębokim smutku. Teraz o tytuł walczą Inter z Milanem i jakby na to nie patrzeć – może w Mediolanie będzie wielka radość, ale tylko w połowie miasta.
A co dopiero w Anglii. W samym Londynie jest kilka klubów, które każdy kolejny sezon bez tytułu uważają sezonem straconym. W Manchesterze przynajmniej jedna część kibiców będzie załamana.
Liverpool odzyskał tytuł po 30 latach oczekiwania. Dacie wiarę? Trzy dekady, drugie pokolenie fanów i nic… A teraz kiedy wreszcie wygrali – znowu zapowiada się srogie rozczarowanie. A co mają powiedzieć np. kibice Nottingham Forrest czy Aston Villa? Oni o tytułach to nawet nie mogą pomarzyć, a przecież był taki czas, że obie ekipy rok po roku wygrywały klubową rywalizacje w Europie zdobywając Puchar Europy. A Ajax Amsterdam? A FC Porto? A Olympique Marseille?
Statystyka nie działa więc na korzyść kibiców. W zasadzie już od momentu rozpoczęcia kolejnego sezonu można spokojnie założyć, że nic z tego nie będzie, że znowu będziemy się smucić. A jednak zawsze wierzymy, zawsze mamy nadzieję i… prawie zawsze tego potem żałujemy.
FC Liverpool dwa ostatnie sezony grał kosmiczną piłkę nożną, po prostu nieosiągalną dla pozostałych graczy na tej planecie. Jako zespół wygrali Champions League, Mistrzostwo Anglii po 30 latach oczekiwania, a indywidualnie w pierwszej siódemce plebiscytu Złotej Piłki było czterech graczy The Reds. Chyba właśnie ta perfekcja sprawiła, że czujność kibiców została uśpiona. Wszystkim (mnie też) wydawało się, że to będzie trwać wiecznie, a przecież w życiu, a w sporcie chyba w szczególności, jest powszechnie wiadomym, że nic nie jest dane na zawsze.
Jeszcze na początku tego niedługiego przecież roku zawodnicy z Anfield byli na czele stawki w Premier League. Nie grali tak dobrze i skutecznie jak w poprzednich sezonach, ale to wystarczało do pierwszego miejsca w tabeli. A potem stało się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać. Jakaś niewiarygodna seria meczów bez gola, kolejnych porażek z bardzo słabymi (teoretycznie) rywalami, obsunięcie się w tabeli na dalekie miejsce i koniec marzeń o obronie mistrzowskiego tytułu. Jasne – koronawirus, choroby zawodników, a przede wszystkim niespotykana chyba w historii plaga bardzo poważnych kontuzji – to wszystko miało swoje znaczenie, ale mimo wszystko trudno uwierzyć, że najlepsza drużyna świata przegrywa mecz ligowy z Aston Villa 2:7, albo przegrywa u siebie z Brighton Home and Albion. A jednak. Nasza kibicowska dusza musi to zaakceptować. Boli, ale w tym roku znowu cieszyć się będą inni.
Czasem sposobem jest kibicowanie kilku drużynom jednocześnie. To tak, jak w rodzinie. Można kochać swoje pierwsze dziecko, ale pokochasz również te pozostałe.
Dzielisz więc swoje serce kibica na kilka części, myśląc, że to pomoże.
Na poziomie lokalnym kibicuję Morenie Gdańsk. Trzymam kciuki za jej awans do Klasy A i za dobre występy juniorów. Na poziomie mniej lokalnym, w moim przypadku, Lechia Gdańsk. I tutaj zapowiada się rok bez sukcesów, oby tylko bez dramatu. Przed chwilą zespół odpadł z Pucharu Polski, jest kompromitacja, fatalna gra, pewnie zwolnienie trenera, ogólnie – totalne rozczarowanie.
Jest jeszcze jeden klub, któremu bardzo kibicuję – madryckie Atletico. Wygląda na to, że to może być ten rok, kiedy w Hiszpanii smutna i rozczarowana będzie cała Katalonia i ta bardziej elegancka część Madrytu. Znowu nadzieje kibicowskie odżyły. Ale żeby kibicowanie nie było takie proste – wczoraj Atletico głupio straciło dwa ligowe punkty i serce kibica znowu zaczyna bić na wyższych obrotach…
A potem skończą się wszystkie rozgrywki, prezesi klubów, które dopadło rozczarowanie, wymienią trenerów, zakupią kilku nowych graczy, albo odkurzą starych i wszystko zacznie się od nowa. Zapomnimy o smutkach, o rozczarowaniach, o niekończących się latach bez sukcesu i będziemy gorąco wierzyli, że to jest właśnie ten sezon… Przynajmniej przez kilka pierwszych kolejek…