Dziś zaczynam od piosenki sprzed ponad trzydziestu lat. Niestety, nigdy nie była tak aktualna, jak jest dzisiaj: A przecież były czasy, nie tak dawno, że żyliśmy z uśmiechem na twarzy, byliśmy dumni, dumą prawdziwą, zbudowaliśmy stadiony, autostrady, zaprosiliśmy gości z całej niemal Europy i wspólnie się bawiliśmy. I nawet nam nie przeszkadzało, że świat polityczny kreują w zasadzie te same postacie, które robią to dziś.https://www.youtube.com/embed/A8d3QBMWUgs?feature=player_embedded Wczoraj minęło siedem lat, jak byłem z Filipem na meczu Euro 2012:
…Kiedy sześć lat temu polscy piłkarze pojechali, na krótko, bo na krótko, ale zawsze, na finały Mistrzostw Świata w piłce nożnej do Niemiec, a ja z różnych powodów, głównie osobistych, za nimi nie pojechałem, wydawało mi się, że zmarnowałem życiową szansę. Że nigdy już nie będę tak blisko wielkiej piłki, że tak niewiele kilometrów nie będzie dzieliło mnie od gwiazd światowej piłki, że na zawsze musi mi wystarczyć emocjonowanie się meczami gdańskiej Lechii na Traugutta. Na szczęście rok później Michel Platini wyciągnął z kieszeni odpowiedni kartonik
i dostałem swoją drugą szansę. Tej nie mogłem już zmarnować i … nie zmarnowałem. Logowanie na stronie UEFA, trochę nerwów, trochę oczekiwania i udało się, wylosowałem bilet na Euro! Potem grudniowe losowanie grup i już wiem, że obejrzymy z Filipem, mecz dwóch ostatnich mistrzów świata, Hiszpanów i Włochów! Warto było czekać.
Następne miesiące, to co raz bardziej nerwowe oczekiwanie na wizytę listonosza, który wręczy upragniony list. Doczekałem się w maju. Pozostało już tylko odliczać czas do meczu…
10 czerwca 2012 – godz. 15.00
To jest ten dzień. Wychodzimy z domu. Koszulka z herbem Moreny dumnie prezentuje się na mieście. Liczymy z Filipem kibiców gości na ulicach.Wszędzie widać głównie Hiszpanów, lub sympatyzujących z nimi Polaków. Włochów jak na lekarstwo. W końcu nie od wczoraj nasze miasto odwiedzają goście z Półwyspu Iberyjskiego. Atmosfera wielkiego święta.
10 czerwca 2012 – godz. 16.00
Jesteśmy w Gdańsku. Wszędzie wokół kolorowy i wesoły tłum. Poziom życzliwości dla ludzi przekracza wszelkie znane ludzkości miary. Szturmujemy kolejkę SKM, która zawiezie nas na stadion. Obrazek jak z dawnych czasów. Wsiadamy szybko do przedziału, inni nie mieli tyle szczęścia. Drzwi zamknąć się nie mogą, bo ciągle dochodzą następni chętni. W środku naszego przedziału zmieścił się chyba cały świat! Biali, Czarni, Polacy, Włosi, Niemcy, Rosjanie i oczywiście Hiszpanie, choć większość tych ostatnich od dawna była już na stadionie. Pociąg w końcu rusza, co wprawia zebranych w dobrą, choć gorącą i duszną atmosferę. Ktoś intonuje, ktoś podchwytuje i za chwilę chyba cała kolejka wykrzykuje: Polskaaa, Biało – Czeeeerwoniii!. Jest pięknie.
10 czerwca 2012 – godz. 16.30
Docieramy pod stadion. Wyjście z kolejki trwa jeszcze dłużej, niż wcześniejsze próby odjazdu. Nic dziwnego, wszędzie płynie kolorowa rzeka ludzi. Ostatnia szansa na kupno – sprzedaż wejściówki. Pojawiają się chętni z tabliczkami: I NEED TICKETS. Wolny rynek szybko reaguje: Jest popyt, musi być podaż. Spod ziemi wyrastają chętni, aby na boku, bez rozgłosu dokonać transakcji. Wszyscy muszą być zadowoleni. Docieramy do strefy kontroli. Za chwilę jesteśmy już na stadionie. Razem z ogromną rzeszą fanów z całego świata. Dominuje kolor czerwony, zdecydowanie dominuje.
10 czerwca 2012 – godz. 17.00
Chwila odpoczynku przed meczem. Wszędzie wesołe grupy kibiców. Głównie z Hiszpanii. Bawią się, uśmiechają, śpiewają, tańczą, grają na bębnach, po prostu cieszą się. Fanów z Włoch raczej nie widać. Jak już się pojawiają, to raczej spokojnie, bez entuzjazmu, jakby byli przytłoczeni przewagą liczebną Hiszpanów i jakby nie chcieli podjąć z nimi rywalizacji na radość, na śpiew. Na stadionie było potem podobnie. Obejrzeliśmy oficjalny sklep UEFA na stadionie – ceny rzeczywiście europejskie. Największy problem na tego typu imprezach, to oczywiście… toalety. A właściwie ich niedostateczna ilość. Dobrze, że piwo na stadionie jest dla mnie zbyt drogie. Jeden problem mniej.
10 czerwca 2012 – godz. 17.15
Jesteśmy na swoich miejscach. Los i tym razem był dla nas łaskawy, mamy świetne miejsca za bramką, w towarzystwie wielkiej rzeszy hiszpańskich fanów. Cały stadion przed nami! Cały świat przed nami! Jest i znamy nam dobrze z meczów Lechii Marcin Gałek, choć tym razem w wersji angielskiej. Są oficjalni wodzireje z Hiszpanii i z Włoch, próbujący swoich rodaków rozgrzać przed właściwym kibicowaniem podczas meczu. Gości z Półwyspu Iberyjskiego do żadnej zabawy namawiać nie trzeba, więc chwilę później płynie już znane, hiszpańskie NA NICH! śpiewane przez tysiące fanów, także polskich. Z Włochami jest znacznie gorzej. Ku mojemu dużemu zaskoczeniu, są cisi, senni, jakby nieobecni. Ich wodzirej długo musi zachęcać ich do wspólnego śpiewu. Może dlatego, że ich piosenka, choć całkiem sympatyczna, to chyba niespecjalnie nadaje się do karaoke, a może dlatego, że zbyt długo podziwiali uroki naszego pięknego miasta i teraz trochę brakuje im sił? Sił nie zabrakło za to Hiszpanom, którzy wbiegających na murawę na rozgrzewkę, jako pierwszych, Włochów, przywitali ogromną salwą gwizdów. Żeby było wiadomo, kto dziś rządzi. Potem jak zawsze obowiązkowa, część artystyczna, dla umilenia oczekiwania na mecz. Jak zawsze trzeba to przeczekać, no bo kogo interesuje bieganie po boisku , nawet sympatyczne, grup artystycznych, kiedy za chwilę będą biegać gwiazdy światowych boisk?
10 czerwca 2012 – godz. 17.55
Zawodnicy są już na murawie. Za chwilę hymny. Włosi śpiewają, trochę gwizdów na początku ze strony Hiszpanów, ale za chwilę już pełen szacunek, dla FRATELLI D,ITALIA. Hiszpański hymn jako jeden z niewielu na świecie nie ma słów, ale dla kibiców to żadna przeszkoda. Zrobiło się światowo i podnośnie. Jeszcze tylko końcowe odliczanie, three, two, one i… gramy
10 czerwca 2012 – godz. 18.00
Mecz, jak mecz. W pierwszej połowie bez wielkiej gry, ale nawet takie mecze na żywo, w towarzystwie gorąco reagujących na każde zagranie fanów, jest wielkim widowiskiem. A fani reagują naprawdę gorąco. Niemiłosiernie wyzywają piłkarzy włoskich (Ballotelli jest ich „ulubieńcem”), w swoich języku. Z hiszpańskiego znam tylko dwa słowa: maniana i cerveza, ale wiem, że strasznie ich wyzywają. Ale za to zupełnie nie interesują ich siedzący ramię w ramię włoscy tifosi. I to jest właśnie piękne. Gorący, żywiołowy doping, ale ten facet siedzący obok mnie w innych barwach, to nie jest żaden wróg, tylko i jedynie przeciwnik w walce na gardła. Piękne. Jeszcze piękniej zrobiło się po dwudziestu minutach, kiedy ktoś w sektorze zaintonował naszą pieśń. Kilku podchwyciło, następni pomogli, a chwilę potem większa część stadionu głośno śpiewała: Polskaaaa,, Białooo – Czeeerwonii! Ciarki. Wokół pełno transparentów. Mnie najbardziej spodobał się ten w części hiszpańskiej: BRAVO, POLONIA! Na trybunach popłynęła nawet meksykańska fala. Co ciekawe, nie została przerwana nawet na sektorze VIP-owskim. Jak się bawić, to na całego. Do przerwy wynik bezbramkowy, bo Hiszpania zapomniała wystawić do gry napastnika. Teraz już przynajmniej wiem, czemu Barcelona nie wygrała Ligi Mistrzów. Piękna, koronkowa gra, tysiące efektownych podań, płynność akcji, ale piłka nożna to gole. Wygrywa ten, kto strzeli ich więcej.
10 czerwca 2012 – godz. 18.45
W przerwie chwila oddechu. Ale i tak jest za głośno, żeby zadzwonić do przyjaciół i pochwalić się, że jestem na meczu, że tuż obok mnie biegają po boisku: Pirlo, Cassano, Buffon, Casillas, Xavi, Inesta, Fabregas i jeszcze paru innych, równie dobrze znanych. Zadzwonię po meczu. Atmosfera sympatii i wzajemnej miłości udziela się niemal wszystkim. Za nami siedzą kibice Widzewa Łódź. Taka scenka za nami: znaleźli pod nogami 50 złotych. Szybko dochodzą do wniosku, że banknot musi być własnością dziewczyny, która w przerwie meczu sprzedaje za jedyne 12 złotych piwo na trybunach. No i zgubiła. Chłopacy długo się nie namyślając, biegną do niej z tekstem: My się nie wzbogacimy, a ona może nie mieć za co do domu wrócić wieczorem. I oddali. Prawda, że piękne? Ciekawe, czy gdyby byli na meczu ligowych Widzewa z Lechią ich reakcja byłaby podobna? Czy to tylko magia tej chwili?
10 czerwca 2012 – godz. 19.00
Na czerwono – żółtej części trybun ktoś uderza zdecydowanie w bęben. To znak, że pojawił się na meczu Manolo. Facet jeździ za swoją reprezentacją zawsze i wszędzie. I jeszcze tacha za sobą ten swój słynny bęben. Musiał więc zjawić się i w Gdańsku. Od razu atmosfera o kilka stopni podskoczyła. Mecz zrobił się nawet dramatyczny, padły wreszcie gole. Czego więcej chcieć od życia?
Wszyscy radują się. Mecz zakończył się remisem 1-1. Wychodzimy powoli ze stadionu. Zmęczeni, ale zadowoleni. Jak pozostali fani. Było fajnie… Jestem bardzo zadowolony z tego, że dotarłem na EURO, jestem dumny z tego, że EURO dotarło do naszego Gdańska…