
Skoki to nie sport

Mój imiennik na twitterze @_kaczorowski zwykł pisać #skokitoniesport
Polacy to dziwny naród, który w swoim DNA ma taką przypadłość, że za wszelką cenę i na każdym kroku, musi szukać potwierdzenia tezy, że jest narodem wielkim, jedynym w swoim rodzaju, wyjątkowym, jedynie szlachetnym, odważnym, po prostu wybranym. Wprawdzie nie do końca jeszcze ustalono przez kogo i do czego wybranym, ale tak to u nas wygląda. Nie od dziś wiadomo, że do budowania nadmiernych narodowych ambicji najlepszy i przynoszący wymierne korzyści jest sport. Nigdzie indziej nie znajdziemy tyle masowego nacjonalizmu i megalomanii narodowej, jak w rywalizacji drużyn narodowych. Każdy chce, żeby jego nacja była tą najlepszą, żeby dokopała sąsiadowi, żebyśmy mogli namalować na narodowej fladze nazwę swojego miasteczka, albo wioski, choć to przecież czyn zabroniony, deprecjonujący powagę barw narodowych.

Najlepiej, żeby to były sukcesy w sportach, które fascynują i budzą emocje na całym świecie, ale wiadomo, nie jest to takie proste. Być najlepszym zespołem na piłkarskim mundialu, wygrać olimpiadę w koszykówce, przywieźć z mistrzostw świata w lekkiej atletyce worek złotych medali w biegach, mieć w pierwszej dziesiątce rankingu ATP sześciu swoich tenisistów – to nie zdarza się, powiedzmy, zbyt często.
Ale ponieważ pragnienie bycia wyjątkowym trzeba jakoś zaspokoić, więc Polacy musieli znaleźć sobie jakiś substytut. I pewnie po to ktoś, kiedyś, wynalazł skoki narciarskie oraz żużel.
Żeby było jasne, każdy może pasjonować się czym zechce, ale w tym wszystkim trzeba jednak znać proporcje.
Na trwających obecnie narciarskich mistrzostwach świata w konkursie drużynowym skoków wystartowało dwanaście drużyn narodowych. Dwanaście. Z czego pięć walczy o podium, trzy kolejne startują bez jakichkolwiek szans na sukces, a cztery pozostałe to jakiś sportowy kabaret. Przekładając to na język piłki nożnej, to tak jakby do mundialu piłkarskiego w Katarze zgłosiło się tylko dwanaście reprezentacji, a Polska w swojej grupie miałaby rywalizować z Anglią, Dziećmi z Bullerbyn i Reprezentacją Doliny Muminków, przy czym w kadrze Anglii liderem byłby 46 letni Noriaki, przepraszam, David Beckham. Fajnie, że Polak został mistrzem świata, ale pamiętajmy: znaj proporcje.
Żużel to jeszcze lepsza historia. Ten uwielbiany nad Wisłą sport, mający swoich mistrzów świata – pozdrawiam Bartka Zmarzlika – jest obecnie w takim kryzysie, że nie można zorganizować nawet drużynowych mistrzostw świata, bo trudno byłoby uzbierać w większości reprezentacji czterech wartościowych zawodników. Dwóch też nie można czasem znaleźć, ale turniej par jakoś jeszcze udaje się przeprowadzić.
Fajnie jest być najlepszym na świecie, ale czasem trzeba znać proporcje.
Jakiś czas temu, mistrz świata oraz igrzysk olimpijskich, Kamil Stoch, jako zagorzały sympatyk The Reds pojechał do Liverpoolu na wycieczkę połączoną ze zwiedzaniem muzeum przy stadionie Anfield Road. Mógł to zrobić spokojnie, bezstresowo, ze swoją żoną, bez czapki z daszkiem na głowie, bez czarnych okularów przeciwsłonecznych… bo zupełnie nikt go tam nie rozpoznał.

Pewnie jak my nie rozpoznalibyśmy w Muzeum Powstania Warszawskiego Mahendra Singha Dhoni – kapitana reprezentacji Indii – Mistrza Świata… w krykiecie

Ktoś zapyta: a jaki to ma związek z pomorską piłką? Kiedyś, kopałem piłkę, pod starą, przedwojenną, skocznią narciarską w gdańskiej Dolinie Samborowo.
